środa, 11 sierpnia 2010

żeglarstwo

Zanim całkiem utonę w praniu i remanentach (czasami myślę, że łatwiej byłoby wszystko puścić z dymem, wyniósłszy ulubione rzeczy na kupkę przed blokiem), chciałabym wrócić pamięcią do wakacyjnych sportów wodnych.

Wspomniani onegdaj dwaj szaleńcy, Arturo i Kijanu, postanowili bowiem uświetnić nasz pobyt w Parku Krajobrazowym obecnością łodzi żaglowej z wypożyczalni. Taka wypożyczalnia to złoty interes, gdy ma się wyrozumiałych klientów. Pierwsza nasza łódka wyglądała jak proste narzędzie do wędkowania, któremu ktoś dla hecy przyprawił drewniany maszt. Wiele radości dostarczyła nam obserwacja, jak łódź, nie zdążywszy odpłynąć od pomostu, ląduje w trzcinach; kapitan zacumowanego nieopodal jachtu nazwanego imieniem męskim na głos wyrażał swój sceptycyzm odnośnie umiejętności załogi. Załoga szaleńców jednak udowodniła swą wyższość moralną i hart ducha, gdyż w końcu opłynęli całe jezioro - na pełnym jednym żaglu.

I w tym to momencie tryumfu, pękł maszt. Sam z siebie pękł. Nad pobytem zawisło widmo wraku, przepraszam: braku, żaglówki.

Ciąg dalszy nastąpi jak się uwinę z remanentem. Chyba że jednak podpalę.

2 komentarze:

  1. No wiesz?! Jak to szaleńcy? Wizjonerzy raczej ;-) ;-) Może niewielka różnica, ale zawsze...
    Nie podpalaj na razie, u mnie też reorganizacja z wyrzucaniem i sortowaniem, więc poczekaj na mnie, będzie większe ognisko!

    OdpowiedzUsuń
  2. dziś maluję akrylem łatwopalnym, pokusa coraz większa:) poza tym kupiłam w Jysku za małą narzutę na kanapę.

    OdpowiedzUsuń