Nie było na ten temat żadnego plebiscytu czy głosowania przez aklamację, a jednak lato dobiegło końca i to w najmniej elegancki ze znanych sposobów. Mimo iż opad ciągły jest na zewnątrz, w domu zimna wilgoć wchodzi nawet pod rękawy polaru i nadzieje na wyschnięcie jakiejkolwiek partii prania są marne. Suszarka na krześle suszy właśnie galowe rajstopy Skakanki, z których różowa siła odplamiania nie zmyła śladów plakatówki, i nie wiem, czy szlag trafi najpierw suszarkę, czy mnie.
A przecież przeciwności losu, nie mówiąc już o pogodzie, wypadałoby znosić z jakąś szlachetną rezygnacją. Wkładam więc kolejną parę skarpet i myślę, jak my to przetrwamy i w duchu listy ślę do elektrociepłowni, by sezon grzewczy zakończony w czerwcu na nowo już rozpoczęli.
Gdy ja tak z nosem w tłumaczeniu i kubku gorącego rooibosa, boski Andy kupuje dziecku pepegi na w-f. Tym razem to on zbierze cięgi od ekspedientki i zapłaci kto wie ile za obuwie made in china. Potem dzieci zrobią mu kocówę, jak mi wczoraj, by nie zdążył się rozpłakać. A kocy u nas na szczęście pod dostatkiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz