I ja też mam problemy z work-life balance, w czasach gdy przecież wypada się pochwalić podobnym kłopotem. Niechybnie dobrze się wróży osobom, dla których work-life balance jest chwiejny, z zamachem na work: to nimi chwalić się będą korporacyjne gazetki.
U mnie natomiast przechył jest w stronę life. Work w zasadzie od końca roku szkolnego przestało istnieć, gdy dzieci opuściły mury przedszkola i postanowiły dom przewrócić do góry nogami. Owszem, jeździmy, dziś przykładowo po kolei do wszystkich stopni decyzyjnych NFZ w sprawie rehabilitacji basenowej, a po drodze do Muzeum na wystawę żelazek.
Może cieszyłby mnie urlop taki, gdyby nie fakt, że wiem dokładnie, iż po powrocie we wrześniu, gdy szala "work" odchyli się nieznacznie (cóż można zrobić między przedszkolem, szkołą na drugą zmianę, kuchnią, basenami i ćwiczeniami Grzybka? - retorycznie pytam), zastanę swoje home office w stanie zapaści. Gdy ja bowiem mam urlop, ZUS ściąga swoje należności, a rynek idzie do przodu. Rynek bowiem się nie ogląda, nawet za uroczą blondynką o niebieskich oczach, z nieznaczną przecież tylko tendencją do tycia i garbienia się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz