piątek, 14 maja 2010

basta et nada te turbe

Słońca nie ma jak nie było, ze Skakanką wychodząc do przedszkola dostajemy w twarz powiewem arktycznym tak, że wołam: maj, aj, aj, aj. A mimo to wstaję z postanowieniem, że dosyć już lamentacji. Nie żebym znalazła światełko w tunelu, w tunelu mym zawodowym nadal awaria prądu, więc kolejką elektryczną nie da się do przodu, a i ciemności, że oko wykol. Działania, które w tych ciemnościach podejmuję, trudno ocenić w kategoriach zdrowego rozsądku.
Nie, żeby pocieszająca była perspektywa wizyty w szpitalu po odbiór generowanych przez półtora miesiąca w Centrum Zdrowia Dziecka wyników badań metabolicznych Grzybka. Po prostu narzekanie ma swój poziom saturacji nawet i w prozie, i po co komu smętne paprochy pływające w roztworze nasyconym.
Przypominam sobie, że niejedno już w życiu robiłam i za każdym razem miało to jakieś pozytywne skutki. Poza tym, bezradność daje pole do manewru siłom wyższym. Innymi słowy, przestaję się martwić i niech martwi się teraz Szef. To taka chrześcijańska wersja powiedzenia, że głupi mają szczęście: Tych, których On miłuje, i we śnie obdarza. Mam nadzieję, że przynajmniej od czasu do czasu.
A w ramach rozwiązań prowizorycznych, dziś jadę pogratulować Prawniczce zdanego egzaminu, do którego ją przygotowywałam, i umówić się na lekcje z jej mężem - dawnym frontmanem zespołu Punk Brigade Banditten. Nawet bowiem w ślepej uliczce zdarzają się drobne wyzwania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz