Mariza mówiła wczoraj (czuję się jak co najmniej Marek Niedźwiecki, gdy niedbale tutaj wrzucam tutaj jej imię), że widownia, która ją całowała po rękach, może się cieszyć z soboty i perspektywy dłuższego spania. Zaprzeczam. Już na walizce czekam, zmartwiona prognozą pogody, i podejmuję trudną decyzję w co się ubrać, by pasowało do pociągu, indyjskiej torby w paski, oraz do kościoła na wsi, gdzie wierni przychodzą w strojach biurowych i weselnych, i śmiało zdeklasowaliby każdą jedną parafię wielkiego miasta w zakresie splendoru. A jednak, mimo że na wsi spędzamy lato rok po roku, nie weszłam jeszcze w posiadanie zestawu w stylu church glamour i dzisiaj też będę straszyć płaskim obcasem i długością po kostki.
Zaszokowana swoim wczesnym wstanie, dopijam jeszcze kawę, jeszcze wyglądam za okno na trzynaście stopni i wiatr, z twarzą taką trochę posmutniałą i napiętą, jakby rzekł autor jakiejś przeciętnej książki, bo przecież wszędzie się spóźniam, a spóźnienie na pociąg może mieć skutki dalekosiężne i nieodwracalne. Tak sobie nie dowierzając, wyobrażam sobie Grzybka i Skakankę na peronie zapyziałej stacji.
To pędzę, "Z nocnym pociągiem do Lizbony" pod pachą, choć jechać będę w przeciwnym kierunku i z powrotem, A może po prostu ruchem spiralnym - dalej.
Could be latte? :-)
OdpowiedzUsuńCould be, at any time of day:)
OdpowiedzUsuńręka do góry, kto woli Okruszynę niedbale rzucającą Marizą od Niedźwieckiego!
OdpowiedzUsuńmoje obie ręce w górze, jedna głosuje, druga niedbale sięga po latte...
Droga Blondi, bardzo dziękuję za wyrazy poparcia w sondażach, ale naprawdę Niedźwiecki mówi takie rzeczy w sposób wyjątkowy - zupełnie jak 20 lat temu, gdy czytał moją korespondencję na antenie:)
OdpowiedzUsuńI ja, i ja, policz mnie! Łapkę podnoszę!
OdpowiedzUsuńAczkolwiek Niedźwiedź jest ok.