Ale mamy też barokową maleńką kaplicę, która jest tak stara, że o mało nie rozsypuje się, gdy dmuchamy na nią z górnej wewnętrznej galerii. A obok - sala rozpraw i tortur, gdzie testom - bynajmniej nie na inteligencję - poddawano domniemane czarownice. Na środku stołu tkwi oryginalna księga, gdzie notowano najistotniejsze treści procesu. Jak zauważa Ala, największą czcionką - nazwisko inkwizytora.
Wychodzę i myślę, że to jakaś niesłychana nonszalancja i lekkomyślność, nie pozostawić za sobą nic poza kilkoma meblami i portretem, i że nigdy się o codzienności mieszkańców zamku nie dowiem. A przecież mówię Skakance, tu pani domu jadła śniadanie, potem chodziła od okna do okna, tu czesała włosy, a tu spała. O czarownicach nic nie mówię, bo mi wstyd.
I jestem przez chwilę spokojna: po nas zostaną całe twarde dyski zdjęć, muzyki, szablonów i zapisków. Potem oświeca mnie, że za kilka wieków nie będzie oprogramowania do czytania tych formatów. Kolega Od Książki przypuszczenia moje potwierdza. No i nikt nas nie sportretuje, co najwyżej karykaturzysta na deptaku. Vanitas vanitatum.

Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńJuż poprawiam. Myślałam, że to Dativus...
OdpowiedzUsuń