czwartek, 13 maja 2010

przyczajony tygrys, ukryty smok

O w pół do dziesiątej osiągam już pełen stan gotowości. Dziecko nakarmione, lekcja kursowa przygotowana w detalach i mogłabym zrobić coś jeszcze. Wtedy przypominam sobie, że pierwsze w kolejności byłoby gotowanie rosołu i kupno pieczywa, i zapał we mnie gaśnie.
Gdyby ktoś mnie bowiem zapytał, czym zajmowałam się przez te ostatnie siedem lat, gotowanie zupy co drugi dzień stanowiłoby pewien leit motiv. Przyrządzanie pomidorowej, na ten przykład, w swej prostocie kojarzyłoby mi się z narzędziem wysublimowanych tortur, nie dlatego, że nie lubię gotować, ale że monotonia powtarzalnych czynności bywa trudniejsza niż zaplanowanie wycieczki na księżyc.
Ale tylko dzisiaj, tylko teraz, gdy mam więcej paliwa niż drogi do przebycia. W normalnych okolicznościach biegania z lekcji na lekcję, tłumaczenia głębokich wykopów oraz zapór, organizowania dzieciom wypraw i poczytanek, odpowiedziałabym, że leit motivem było pisanie. Taka ta pamięć ludzka wybiórcza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz