środa, 12 maja 2010

malarswto ścienne

Jadę i niebo oglądam barokowe, zupełnie jak iluzjonistyczny plafon. Słońce w centrum kopuły białe, przesłonięte obłokami, wystawia promienie na zewnątrz szarawego tła. Kopułę otacza dalej pierścień z obłoków, achromatyczny, wystarczyłby w zupełności biały i czarny akryl, by ten niespokojny plafon wymalować ze wszystkimi tonacjami.
Wpatrywanie się w niebo to też jakiś rodzaj akceptacji dla maja, który racjonuje słońce i zamiast pantofelków nosi ubłocone adidasy. Również dla końca roku szkolnego, który objawia się coraz mniejszą ilością pracy, aż do kompletnego zaniku w połowie czerwca, jak uczy doświadczenie. Na świat coraz częściej wychodzę bez makijażu, ogłaszając pewną formę złożenia broni, a przecież ciągle chciałabym być jak biznes woman. Prawie kupuję maszynę do szycia w kwiatki, bo potrzeba wytwarzania - choćby odzieży dla dzieci - jest silniejsza niż ekonomiczne prognozy dla działalności mojej bardzo gospodarczej. Bo mogłabym w zastępstwie zawiłości filologicznych szyć dziewczętom granatowe spódniczki, stosownie do koniunktury końca roku szkolnego, i na allegro sprzedawać za pół ceny innych producentów.
Przeziębiony Grzybek cieszy się z mojej domowej obecności tej środy, a ja, z moją potrzebą użytecznego zagospodarowania własnej osoby, cieszę się, że jest przeziębiony.

2 komentarze:

  1. To proponuję deal: ja mam maszynę (co prawda nie w kwiatki) ale nie mam czasu. Trochę czasu za całą maszynę podbiurkową.

    OdpowiedzUsuń
  2. Obawiam się, że to barter z kategorii niewykonalnych:)

    OdpowiedzUsuń