czwartek, 2 września 2010

błotosmętek

Może to ironia losu i znalazłam się mimowolnym bohaterem czarnej prawie, powiedzmy, szarej, komedii. Twarz moja sztywna, w kolorze ciemnej zieleni późnego lata, co się skończyło znienacka parę dni temu. Zapach unosi się nadgnitych wodorostów i tylko oczy białe wystają. To maseczka z alg, dostana onegdaj od uczennicy. I tak siebie widzę odbitą w ekranie monitora, gdy przygotowuję zajęcia na temat Nowej Zelandii - dla innej uczennicy, która tam się w lutym wybiera.

Więc ja odbita w monitorze i czytelnik ciekaw pewnie, czy i mi odbiło. Tak, odpowiem, całkiem możliwe, że nie wytrzymałam stresu początku obecności szkoły w naszym życiu. Lepiej zzielenieć może niż osiwieć. Lepiej zaniemówić niż powiedzieć dwa słowa za dużo. Zgrzytam zębami mimowolnie, żołądek nie trawi, i nie wiem, jak złożyć działalność gospodarczą ze szkoły na drugą zmianę (na dwunastą, proszę Państwa, na dwunastą dziecko chodzi) oraz zajęć rehabilitacyjnych Grzybka po południu (sześć godzin, proszę Państwa, winno być).

Może należałoby się rozpłakać czy wyboksować frustracje w stary jasiek, a ja na zielono pachnę morskim błotem. Chyba po prostu ręce opadają.

2 komentarze:

  1. Teraz to się mówi "opadają macki". "Ręce" są passe. Źródło: najnowszy słownik nowoczesnej polszczyzny ;-) tak mówi radio.

    OdpowiedzUsuń
  2. tak, od paru dni w ogóle mam wrażenie, że jestem passe.

    OdpowiedzUsuń