środa, 29 września 2010

biuro festiwalowe

Bowiem niektórzy przychodzą na świat w czepku, inni z Szopenem. W czepku zapewne byłoby wszystkim bardziej do twarzy, ale reklamacji  na ten temat raczej nie uwzględnia się.
Ci z Szopenem na przykład cały dzień tłumaczą zielononózki kuropatwiane, w przerwach gapią się w okno, chyba że akurat trzeba gdzieś lecieć. Nawet wtedy jednak mają myśli niespokojne i globalne, kompletnie nie potrafią przystosować się do ciemności, zimna i deszczu i wtedy też wiedzą, że żadne rytmiczne i spokojne pimkanie Bacha czy Haydna nie opisze tego zdziwienia i żalu do szpiku kości. Zapewne na ogół są melancholikami, i to perfekcyjnymi melancholikami, bo wśród tych najwięcej audiofilskich dewiacji.

Bez względu na okoliczności miewają niskie poczucie stabilizacji i szczęścia, raczej odnoszą wrażenie, że zawierucha przestawia ich jak meble w czyimś apartamencie, zanim zdążą pozostawić odcisk na parkiecie czy jasną plamę na ścianie. Mimo iż od Szopena są z natury uzależnieni, włączają uwielbiane przez dzieci "Tyle słońca w całym mieście" oraz "Ach, jak przyjemnie". Rzec by można, rodzina ich przed Szopenem ratuje i przywraca życiu tu i teraz, bo tkwiliby z niewidzącym wzrokiem na ścianie do śmierci głodowej - być może.

To teraz idę coś zjeść.

3 komentarze:

  1. Jestem przekonana, że pory roku maja gdzieś w niebie przypisaną z góry muzykę: Bach i Beethoven na zimę, na lato Sant-Saens, na wiosnę Mozart, na jesień Chopin może? Tak jak sa rzeczy których nie da się słuchac "po jasnemu" :-) Nie daj się terroryzować, nałoż słuchawki. Mnie na jesień ciągnie do okolic ciężkich, metalowych...Jak ołowiane chmury

    OdpowiedzUsuń
  2. Bo może Ty masz w sobie ducha walki z jesienią?;)

    OdpowiedzUsuń
  3. O! Odkryłaś piąte dno mojej egzystencji! TAK!

    OdpowiedzUsuń