Gdy mój Brat Bliźniak w Hyde Parku oczekuje na przybycie Benedykta XVI, boski Andy zabiera nas na korporacyjny piknik rodzinny, wzorem ojców założycieli, którzy zawsze swoim pracownikom raz do roku grillowali. Założyciele na pikniku są także, wycięci pięknie z kartonu w rozmiarach naturalnych, przed drzwiami garażu podobnego temu, w którym ponoć wszystko się rozpoczęło. I nie wiem, czy mam o tych wesołych dziadkach, co from ruggs to riches, myśleć ciepło czy przeciwnie, bo korporacja nas żywi i ubiera, a z drugiej strony z boskiego wysysa zasoby naturalne jak dobrze usadowiony na karku wampir.
Z mieszanym uczuciem więc ściskam ręce wszystkim, zjadam kawał tortu firmowanego niebieskim logo, i zastanawiam się, czy można to uznać za jakieś rytualne pożarcie korporacji przez żonę. Dzieci zaś zachwycone balonami i atrakcjami bez liku, logo rozpoznają już wszędzie. Skakanka zdobywa laury na konkursie plastycznym oraz festiwalu wolnej twórczości, gdzie - ku naszemu zdumieniu - zgodnie z własnym wewnętrznym impulsem prezentuje krok do walca angielskiego w wersji podstawowej, jak siekierą w wodzie. Potem ściskam następne ręce, jako żona szefa lub podwładnego, w zależności od punktu siedzenia. Objuczeni nagrodami i tym, co z pikniku można było wynieść gratis, wracamy do domu nocą. W home office zasiadam potem cicho i myślę, nie ma jak zupełnie small biznes.
Boski to ma bosko! A kto pożre - niechby symbolicznie na początek - moją korp? Juz kiedyś mówiłam, potrzebuję żony, jak się okazuje nie tylko do sprzątania :-)
OdpowiedzUsuńPolecam samobieżny odkurzacz, nie będzie trwonił kasy na ciuchy i waciki. Do celów reprezentacyjnych wystarczy zaś mop.
OdpowiedzUsuńAle czy odkurzacz pożre tort oraz korporację? Czy mop wymyje brudki biznesu? That's the quesion...
OdpowiedzUsuń