Najgorsze to opadnięcie z sił. W dniu, w którym ze Skakanką nie wystawiamy nawet nosa na zewnątrz, świat kurczy się do salonu wielkości szatni klubu trzeciej ligi. W imię bohaterstwa oraz w imię etosu pracy, któremu podobno wcale nie hołduję, piorę, wieszam, oraz produkuję krokiety, a nawet w przerwach tłumaczę, i grypa zapewne to sprawia, że nie do końca wiem, jaki mamy dzień tygodnia. I tylko jęki z siebie wydaję raz po raz, a Skakanka wtóruje kaszlem, jak gdyby miał ktoś ocenić, komu lepiej wychodzi chorowanie.
Dopiero późnym popołudniem boski Andy oddelegowuje mnie do izolatki, a ja w niej jak tygrys w klatce, nie umiem odnaleźć się nicnierobiąc. A szkoda, nicnierobienie ponoć człowieka konfrontuje z jego najgłębszym "ja". Moje zaś "ja" jeszcze w izolatce tłumaczy, zapisuje słówka, obmyśla metody wychowawcze, które wyzwolą pokłady twórczości nie obracając wniwecz zrębów dyscypliny (gdy słucham zza drzwi odgłosów negocjacji w salonie), kroi sukienkę w kratę oraz maluje nową skrzynkę na klucze - dwie ostatnie pozycje - w duchu, jedynie.
Widocznie chora jestem jeszcze za mało, by moje "ja" mi się ukazało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz