Pogoda ducha na dziś: umiarkowanie optymistyczna i raczej słoneczna, gdyby nie ciśnienie jak w oponie do wulkanizacji - i nadal spada. Po omacku szukam, gdzie tornister dziecka, gdzie bluzy, chustki i czapeczki z daszkiem, wreszcie - gdzie słoik z kawą, choć to i tak niewiele da. Może jeszcze włożenie głowy pod kran - z nadzieją wkładam - ale głowa tylko nieznacznie orzeźwiona tym przelotnym opadem.
Niezdolna zadbać o home office w porze tak niewyspanej po krótkiej nocy, postanawiam zadbać o Czytelników. Jedni bowiem już w pracy po przebyciu wielu kilometrów, drudzy właśnie na rowerze w szpilkach i apaszką powiewając jadą, a trzeci właśnie z pracy wyszli po nocnym nadzorowaniu produkcji pięknie obleczonych tabletek na nadciśnienie. Kolejni poszli na L4 po raftingu Baryczą lub innym wodnym środkiem transportu, albo celebrują szczęśliwie zakończone zapisy dzieci do szkół podstawowych.
I zaraz będą wszyscy kawę pić i kanapki ze sreberek wysupływać, więc ja muszę wcześniej. Nie mogę nie wspomnieć o Arturo, dzięki któremu po tych kilku dniach przerwy i awarii mogę się w końcu zalogować do tychże pisanek. Poprosiłam: jeśli chcecie czytać kolejne odcinki, trzeba usunąć stare ciasteczka w przeglądarce. Usunięte. To teraz jeszcze wstecz opiszę, jak gdybym cały czas tutaj pilnowała codzienności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz