Koniec nie nastąpił. Raczej po naszym "dniu rodzin" jest nowa inspiracja i nowa nadzieja, że można żyć z pasją w świecie, który stracił głowę i pędzi bez niej nie wiadomo gdzie. Dzieciaki wylatane na trawie usianej stokrotkami. Gitara zdała jakoś egzamin, nie chodziło przecież o szoł.
I chciałabym, chciałabym w końcu pokonać te trzydzieści centymetrów od głowy do serca, od wiem do wierzę, i przestać przewidywać kolejne końce. Uwierzyć, że On liczy włosy na naszej głowie i cokolwiek się nie stanie - w końcu - będzie dobrze.
Znikam na parę dni. Dobrego poniedziałku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz