Na kawę można zajechać do Wrocławia dajmy na to z Sobótki, albo z trochę dalej, z Warszawy. Właśnie wyszli z naszego gierkowskiego M goście, jakże niespodziewani. Nie tak dawno mówiliśmy sobie dzień dobry, będąc wakacyjnymi sąsiadami w domku typu D. Piotr wracał z kilometrówki biegania i nordic walkingu po plaży, gdzie bez zadyszki mijali się z boskim Andym, Agata z przystanku w mirabelkowym sadzie, ja zaś siedziałam na ganku naprzeciw szumilasu sosnowego za płotem - wszystko w porze, o której normalnie nie widywano by mnie na nogach i w stanie umysłowej porannej przytomności.
Dzięki ludziom takim jak oni, Warszawa nam się dobrze kojarzy. Z kawą z ekspresu ciśnieniowego, z klarownością nieba nad wyspą Wolin, ze wspólną drogą poszukiwania siebie nawzajem w małżeństwie.
Pojechali właśnie do swojej codzienności, do podróży służbowych i zadań uczelnianych. Pozostał jakże bajeczny i stylowy storczyk, mam nadzieję, że nie wieziony aż ze Złotych Tarasów. No i pozostali nam ich krewni, przecież nie w zastępstwie. Podobno w pewnym wieku człowiek już nie jest w stanie nawiązywać nowych znajomości. A tu okazuje się, że figa. Ciągle z Andym mamy ochotę na bardziej i więcej bycia w towarzystwie ludzi pozytywnie zakręconych.
Dlatego we wtorek przyjedzie do nas z Warszawy ich sąsiad z klatki schodowej;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz