Właściwie Dosia napisała wszystko o obchodach naszej rocznicy ślubu.
Wspomniała, że Kapitan Przystani przeleciał przez wieś jak meteor, w amerykańskim stylu surprise, i do dziś jak sobie przypominam, muszę się innych pytać, czy to nie był jeden z tych moich sugestywnych snów. Nigdy nie wiadomo. Jakoś się człowiek przyzwyczaił do polskiej przewidywalności, jakoś też się nauczył, że na dźwięk słowa "niespodzianka" powinien się spodziewać najgorszego - i na wszelki wypadek wstrzymać oddech.
Ale nie. Poza tą pierwszą, z przejechaniem trzystu kilometrów, by zjeść suchą bułkę popitą kawą bez mleka, i poszybować dalej - niespodzianek było całe mnóstwo. Od obsypywania nas ryżem przed kościołem, przez wysłanie nas na urlop, na który nie dało rady wybrać się samemu, aż po sąsiada-stolarza, co pożyczył piękne stoły.
Siedzę na oknie, w miejscu, gdzie dociera internet, patrzę na podwórko, na którym teraz tylko Grzybek w piaskownicy i jego kumpel od sąsiadów. Dalej mi się wierzyć nie chce, że to wszystko miało miejsce i to z naszego powodu.
o nieprawda, jadł bułkę z masłem ;) sama je w lodówce znalazłam
OdpowiedzUsuńGratuluję dobrania się w korcu maku :)
OdpowiedzUsuń