Wszyscy wyjechali i zrobiło się pustawo i cicho, tylko drewno trzeszczy w kuchni kaflowej, pozostawionej przy okazji remontów właśnie dla tego trzasku i ciepła.
Dzieci, pozbawione towarzystwa kuzynów, zasnęły już; boski Andy rozważa, czy nie zjeść jeszcze jednej kanapki. Ja podłączam antenę, mimo przewidywanego spadku czytelnictwa latem. Bo czy można przestać pisać, gdy wreszcie miewa się czas niemalże wolny?
Naoglądawszy się dzisiaj zawodów konnych - wyścigów dyliżansów, dorożek i powozów, a także skoków przez przeszkody (koni bez dyliżansów, naturalnie; małe szczupłe dżokejki widziałam raczej po raz pierwszy w życiu), zdumiewam się, jak wiele jeszcze zajęć hobbystycznych jest mi zupełnie obce. I kto by pomyślał, że w tych dzikich ostępach wielkopolskiej wsi hippika kwitnie równie bujnie jak przemysł meblowy.
Przejazd dorożką po lesie, ufundowany przez lokalnego sponsora, który okazał się być przyjacielem rodziny, wspominam bardzo miło, zwłaszcza zaś galop i wiraże. I podejrzewam, że może - zamiast martwić się, czy zdążę wykorzystać urlop przed końcem na zaplanowane zajęcia - warto by jednak zostawić rzeczy własnemu biegowi. I dać się zaskoczyć, jak dziś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz