Podejrzewam, że w każdej wsi posadę sklepowej w GS-ie otrzymuje osoba o najmniej miłej powierzchowności. Tego przynajmniej uczy mnie wieloletnie doświadczenie, w którym co prawda sklepowe były tylko dwie. Co jedna, to lepiej usposobiona.
Oferta pracy w lokalnym tygodniku wyglądałaby tak: zatrudnimy panią w stosownym wieku, skrupulatną i wścibską, która serdeczności do ludzi ma tyle, co ekipa dezynsekcyjna w stosunku do myszy; posiada natomiast swoje zdanie na temat każdego klienta. I zdanie to, zgodnie z prawdą, że świat to podłe miejsce, nie jest najlepsze.
Również gdy tu przemierzam sto metrów do GS-u wielkości altanki średnio zapalonego działkowca, zawsze obok torby na ramieniu niosę duszę. Sklepowa bowiem powiedzieć może: śpieszę się już, bo zupę wstawiłam. Albo: chleb trzeba zamówić dwa dni wcześniej. Albo nic nie mówić, tylko przestępować z nogi na nogę, dając do zrozumienia, że są na świecie ciekawsze doprawdy zajęcia niż bycie kobietą za ladą.
Wszystko jest za to tanie i na ogół po jednej sztuce. Nawet gdyby się chciało wydać więcej pieniędzy, nie ma takiej możliwości. Kupując kostkę twarogu, wchodzi się automatycznie w posiadanie 10% całego towaru.
Od masowych zakupów jednakże też warto się na urlopie odzwyczaić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz