Niniejszy wpis jest nagrodą za zrobienie dzisiaj zadania domowego na studia moje bardzo podyplomowe. Dodam, że było to ostatnie z licznych, cotygodniowych zadań domowych, które miały moje umiejętności tłumaczeniowe wznieść ku wyżynom.
A przecież mogłabym na Harvardzie czy lepiej Oxfordzie odbyć choćby krótkie proseminarium wyjazdowe o skutecznym pisaniu powieści. Ale tylko dorywczym. Siedzenie bowiem przy komputerze sprawia, że pleców nie czuję, a klawiaturę co chwila przecieram ścierką, bo od wysiłku cała się świeci i klei. To drobne fakty zza kurtyny wolnego zawodu, który niesie ze sobą przecież i jakieś korzyści.
Poza tym? Dochodzenie do siebie po tłumaczeniowym maratonie zajmuje mi trochę czasu. Spać się nie da, ale dziś cały dzień spacerowy z załatwieniami spraw, które się przeterminują z rozpoczęciem wakacji. Dzieci przytulam, bo dawno mnie nie było wśród przytomnych. Nabywam szparagi i rozgotowuję je do stanu niejadalności. Papiery ze studium zaraz wszystkie składam, jutro oddam, za dwa tygodnie będę już (po)dyplomowana.
Miłego weekendu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz