Uważny Czytelnik zauważy wątki zaniedbane. Dajmy na to wątek lampionów. Nie sądzę, by kogoś skręcało z ciekawości, jak przy czytaniu Agathy Christie, ale nie będę pozostawiać tej kwestii w sferze domysłów, w razie gdyby ktoś był bardziej dociekliwy.
Lampiony są. Z firankami z bibuły i very simple. Grzybek z zapałem narysował na nich kulfonowate serca (o noł, nie wyszło mi - to nic, będzie taki balonik, optymizm naszego syna pozostaje niewzruszony). Stan zdrowia dzieci uniemożliwił próbę ogniową. Za to Mero dopracowała technologię produkcji lampionów do perfekcji, z systemem przeciwpożarowym włącznie. Ponieważ mogę tu robić, co zechcę, przyznaję jej właśnie mini-nagrodę Nobla.
Aresztowanych w domu z powodu ww. wirusów, odwiedzają nas A&J. Przy przesolonej rybie oraz cieście zaplanowanym na spotkanie większej grupy osób, z którego nic nie wyszło, uczą nas grać w "Fasolki". To gra karciana, w której robi się biznes; boski Andy dostał ją na imieniny w pakiecie z kursem dla początkujących. Biznes idzie mi tak samo, jak na co dzień, a może z sadzeniem fasolek nawet ciut lepiej niż działalnością nadzwyczaj gospodarczą.
Wygrywają goście. Z radości zapominają zabrać świeczek do lampionów, które przyniósł listonosz. Znacznie mniej zaawansowane technologicznie niż system przeciwpożarowy Mero, bo na bateryjki. Według opisu na zananym serwisie aukcyjnym miały się zapalać na dmuchnięcie, ale to ściema, gdyż jest pstryczek. A&J oszczędzają komentarza mojej blond naiwności, ale ja wiem, że gdyby nie zapomnieli zabrać świeczek do domu, właśnie usiłowaliby sprawdzić, czy jednak zapalają się na dmuchnięcie.
Ze średniociekawych opowieści okołolampionowych: po upchnięciu rorat do kalendarza odbiliśmy się od zamkniętych drzwi kościoła św.Wawrzyńca i, starając się uratować pierwszą oficjalną próbę ogniową nagrodzonego mini-noblem systemu antyspaleniowego, przelecieliśmy do św.Michała i już już wpadaliśmy spóźnieni do środka, gdy nagle jakaś siła zatrzymała mnie w przedsionku a w głowie zaczął przewijać się wers po wersie "wtłoczeni w kąty wilgotne kościoła, co dech ich studzi, w ław dębowych cieśni, k'pozłocie chóru obróciwszy czoła..."
OdpowiedzUsuńNajpierw pomyślałam, że nie mogę zrobić tego moim dzieciom, ale zaraz uświadomiłam sobie, że nie zrobię tego samej sobie.
Ale nie tracę nadziei :)
Rozumiem, że było dramatycznie, choć nie wiem, czy w końcu się udało. Proponuję wspólną próbę ogniową w pn na Bujwida. Trzeba się tylko ubrać, bo zimno.
OdpowiedzUsuńPS My raczej zachowawczo ze sztuczną świeczką, chyba że i u nas zainstalujesz chroniony patentem system.
dmuchnę Okruszynkę przez ucho za niektóre wpisy :)
OdpowiedzUsuńa lampionik wydłubany dla B., obiekt pobudzający do wyrzutów sumienia blogerkę nieco spóźnioną w "tem temacie", w związku z kaszlami dziecięcymi próby ogniowej nadal nie przeszedł.
brak kolorowo mieniącej się lampeczki zapalającej się na co tam bądź jest tu bez znaczenia, bo i tak siedzimy zawirusowani i tyle.
dobrze, że solidnie go zrobiliśmy, może do przyszłego Adwentu się przechowa? pewnie przypomnimy sobie o tym jakieś dwa dni po wydłubaniu przyszłorocznych dzieł pirotechnicznych.
nie ma tego złego ;)
aaa podpowiadam
OdpowiedzUsuńu Franciszkanów po roratach zapraszają na śniadanko ;)
U nas tak jak u Was - smarki można by rurociągiem. W tym kontekście szósta rano na Kasprowicza, jakby to powiedzieć...:)
OdpowiedzUsuń