Obudzona przed świtaniem przez Skakankę, wyrażającą niechęć wobec obowiązku szkolnego po tak intensywnym dla całej rodziny weekendzie, czuję się jak ktoś, kto obudził się w rowie, w wilgotny jesienny poranek, i odkrył, że sturlał się doń z nasypu kolejowego. Zanim zaś wypadł do rowu przez otwierające się znienacka drzwi taboru, spędził dwa dni w pociągu relacji Kijów-Zgorzelec. Jeśli takie jeżdżą.
Ranek przynosi także prezenty: nowy szablon na blog, kolekcję jazzowych kolęd oraz AbezJ na kawę. Pod wrażeniem niespodzianek pozostając, myślę o wielu sprawach. Na przykład jak przetłumaczyć organizację hali produkcyjnej fabryki samolotów, na wczoraj, gdy słońce z okna zamyka mi oczy i mogłabym bez najmniejszego wysiłku zasnąć. Czy obiad Skakance już, czy za pół godziny. Jak wypadnie Grzybek na jasełkach. Kiedy mój Brat Bliźniak pakuje walizkę i przylatuje z London-Luton.
I: czy Czytelnicy mi wybaczą, jeśli chwilowo nie dam rady nic więcej napisać o minionych dniach. Bo przecież obiecywałam, jeśli nie fajerwerki, to przynajmniej pożar i dym.
W laptopie nawala wentylator i faktycznie coś może się zaraz spalić. Nie posiadam żadnych zapasowych kopii czegokolwiek. Czyli z polskiego na nasze: jestem niedzisiejsza, z formą wczorajszą zupełnie, i zaległościami na kilka dni do tyłu.
Życie jest piękne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz