Gdy przegrzewa się i laptop, i procesor moich ciągów myślowych, które winny prowadzić do tłumaczenia kolejnych egzotycznych pojęć z chirurgiczną przecież precyzją, przerywam, by z wanny wydobyć Grzybka. Po jasełkach w strojach krakowiaków jest nastawiony patriotycznie i opowiada o żołnierzach, jak również snuje refleksje nad tym, że nie ma wojny.
I w takich chwilach, to poczucie ulgi udziela mi się. Fakt, nie ma wojny. Nie trzeba pakować jednej walizki, wybierać, co się w niej znaleźć powinno, dzieci na rękach do wagonów bydlęcych zabierać. Więc jest dobrze, mimo że grunt spod nóg gdzieś się chwilowo przemieścił i albo ja zmogę to tłumaczenie, albo ono mnie, a z tym nie mogę się pogodzić w perspektywie pierwszej gwiazdki.
Kolejnemu zleceniodawcy odpowiadam, że niestety nie, i po Świętach nie, Brat Bliźniak przecież na lotnisku już siedzi na walizce i naprawdę nie zamierzam dodawać pali wbijanych, czy wierconych, czy kolumn jet-groutingowych do mizernej cichej, która bez fundamentu palowego stała. Więc odpisuję: eliminuje mnie z rynku brak ekspresowych deadline'ów, ale wie pan, nie można mieć wszystkiego.
Ta część wszystkiego, której nie posiadam, chwilowo nie stanowi dla mnie problemu.
No i nie ma wojny.
A propos terminów. Ja ostatnio odpowiadam, że najwcześniej mogę się wziąść za cokolwiek nowego dopiero od 9.01 ;-)
OdpowiedzUsuńIlość pracy w listopadzie i grudniu była i jest zdecydowanie za duża. Nawet jeśli pierwszy tydzień stycznia miałbym leżeć do góry brzuchem, to mi to nie przeszkadza ;-)
wojny nie mamy
OdpowiedzUsuńi obyśmy nie mieli
ale takie przypomnienie walizkowo - wagonowe pięknie pomaga w ustawieniu właściwej perspektywy deadlineowej
kondor lecąc przez ciasny kanion powiedziałby: "a pie... konwenanse"
i tak trzymać
@Piter: czyli w końcu kawa:)
OdpowiedzUsuń@AJK: Ty miałaś wąski kanion przez ostatnie dwa tygodnie:)