Taki dzień, kiedy powinno się obłożyć twarz błotem z dodatkiem alg, potem zmyć, wyklepać i posypać złotem w nadziei, że jak się człowiek dobrze zakonserwuje, przechodzenie starego roku w nowy mu bardzo nie zaszkodzi.
Nigdy nie poważałam Sylwestra, stały Czytelnik zapewne pamięta. Przez przypadek w tym roku dziś odbieram od krawcowej kieckę z tafty. Tę samą, co ją miałam sama uszyć rok temu, ale pomysł na bal był przebierany, więc szyłam przebranie z lat siedemdziesiątych. Potem tafta była zasłoną na spektaklu u Skakanki w szkole, i zegar na niej wisiał w zamku królewicza.
Dziś chciałabym tylko, by wskazówka spokojnie przeszła w kolejną datę, w bliskim i przyjaznym towarzystwie, z którym jeszcze tyle planów. Oboje z boskim Andy'm nie czekamy na fajerwerki, bardziej chyba na wiosnę. A. Boski jeszcze czeka na swojego starego walkmana - żeby się znalazł. Zakupił bowiem w cenie kolekcjonerskiej kasety magnetofonowe vintage do nauki języków bardzo obcych. I plan ma taki, że od pierwszego stycznia szlifować będziemy każdego dnia tygodnia inne narzecze.
Ale to nasz niezrealizowany plan od pierwszego dnia po ślubie. Chyba nie mogliśmy do tej pory ustalić jednego zestawu wish-listy. Czy w poniedziałek niemiecki, we wtorek francuski, a w środę rosyjski, czy też włoski dla początkujących. Może do emerytury uzgodnimy, oby pamięć nadawała się jeszcze do nauki słówek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz