piątek, 16 grudnia 2011

wszystko pod kontrolą

Telefon na ogół dzwoni nie w porę.

Jak dziś, gdy po dwóch godzinach krążenia w sprawach w końcu docieram z dziećmi do ziemi obiecanej bramy naszego bloku. Jedną ręką trzymam plecaki i siatki, a drugą usiłuję wyciągnąć paczkę formatu A3, którą listonosz litościwie wcisnął do o połowę mniejszej skrzynki na listy. Przynajmniej nie trzeba będzie chodzić po kolędzie na pocztę, cieszę się, gdy Grzybek woła z klatki schodowej, że ciemno, Skakanka zaś ćwiczy fikołki na poręczy.

I wtedy dzwoni komórka. Dzwoni na tyle długo, że zdanżam podjąć decyzję o nawiązaniu kontaktu z telefonem. Zawartość obu rąk nawiązuje bliski kontakt z posadzką wiatrołapu. Boski Andy zdanża mi powiedzieć, że mam dwanaście minut na odbiór warnika z firmy cateringowej. Warnik to ośmiolitrowy kocioł na prąd, który sam czuwa nad gotowaniem wody na herbatę i kawę, gdy spotykamy się większą ilością osób.

Paczki zbieram, wrzucam z powrotem do auta i jadę, przed dziećmi roztaczając wizję tłumów pozostawionych bez kropli ciepłej wody w niedzielę. I wtedy staje się cud: Skakanka mówi, że mi pomoże. I pomaga. Potem znowu pod domem wyciąga z bagażnika gałąź świerku i jemiołę, trzyma drzwi i w ogóle. Misja zakańcza się w dwadzieścia minut. Jedyną stratą - otarcie zderzaka. Skakanka mówi, że nieznaczne.

1 komentarz:

  1. świerk, jemioła... hmmmm? czyżby coś na kształt świąt na horyzoncie?
    jakoś adwent wśród kaszli i smarkańców uciekł mi nie wiadomo kiedy :(

    OdpowiedzUsuń