środa, 14 grudnia 2011

niepragmatycznie

Odkrywam wczoraj, że wylało mi się do torebki mydło antybakteryjne - kieszonkowa pozostałość wakacji i życia wędrownego. Ratuję moleskine z ołówkami, czyli przenośny zestaw do wprawek z prozy codziennej (teksty głównie w postaci things-to-do, jak również kilometry zaleceń terapeutów, którzy wiedzą, jak ze spontanicznego Grzybka zrobić szablon wzorowego ucznia, gdy wiek szkolny nadejdzie). Resztę pozostawiam utopioną w mydle. Odkładam na później nawet martwienie się, co tam jeszcze zostało poza chusteczkami do smarkania.

Zresztą nie tylko to. Odkładam na później wiele spraw. Przypomina o tym jakże groźna korespondencja od operatora telefonii, że wkrótce już do nikogo nie zadzwonię. Gdyby uczniowie i zleceniodawcy nie odkładali na później płacenia za moje faktury, miałabym pewnie większą swobodę rozmowy przez telefon.

Boski Andy zauważa słusznie, że nie potrafię liczyć. Niestety, część mózgu odpowiedzialna za zmysł przedsiębiorczy, jako nieużywana, skurczyła się zapewne do rozmiarów łebka od szpilki. Gdy zamierzam się tym przejąć w końcu nie na żarty, dzwoni zleceniodawca z tłumaczeniem. Tego samego dnia boski Andy dostaje niespodziewaną podwyżkę w wysokości mojego ZUS-u.

Bo moje życie zawodowe chwilowo wypełnia zasadniczo praca nad relacjami. Albo raczej: nauka od podstaw. Resztę układam do tego. Albo układa się sama.

3 komentarze:

  1. Prokrastynacja ma taka poetyczną nazwę, czyż nie? Dla samego dźwięku tego słowa warto czasem...
    Pożycz Boskiego, koniecznie w pakiecie z modułem liczącym i podwyżką. Oddam po wykonaniu kopii.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nieopatrznie się zdiagnozowałam! Nie wiadomo czy się śmiać czy płakać. Chwilowo w za. z zaburzeniem nie mam czasu ani na jedno ani na drugie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zawsze ulga wiedzieć, że to ma swoją nazwę :)

    OdpowiedzUsuń