Bo film Fireproof był trochę jak granat wrzucony do studzienki ściekowej. Znaczy tematy przyklepane wyrwał z odrętwienia i okazało się, że dawnośmy z Andym się nad pewnymi kwestiami nie zastanawiali.
Ale chcę opowiedzieć dziś o sequelu tej pamiętnej projekcji. I muszę się odnieść do tego, na co patrzę. A patrzę na dwa bilety na koncert. Koncert Agi Zaryan, której przecież od września słucham prawie non stop. Tej samej Agi, którą zawieźliśmy naszym niemieckim przyjaciołom jako wizytówkę polskiej muzyki - i byli zachwyceni, gdy ich dom się napełnił po sufit dźwiękami z Picking Up the Pieces.
Bilety na koncert kupił z własnej i nieprzymuszonej woli boski Andy. Sam wpadł na pomysł. Po raz pierwszy w dziewięcioletniej historii naszego małżeństwa nie są to bilety darmowe od pracodawcy. Na koncert - w ogóle po raz pierwszy. Do tej pory nie wierzę. I dziś wieczorem na koncercie jeszcze będę się szczypać.
Żony, wyślijcie mężów na ten film. A, i jeszcze zaczną dzwonić z pracy i pytać, jak leci.
A tu Aga.
Ja też ją uwielbiam.Zwłaszcza"Miłość" z płyty Piękno umiera.Ale żałuję, że nie wiedziałam o koncercie!!!!J.
OdpowiedzUsuńNapisałabym wcześniej, ale do końca nie wierzyłam - że koncert i że my na nim, mimo że bilety od czwartku na oknie w kuchni leżały. O następnym dam znać do Opola na pewno:)
OdpowiedzUsuń