Ognisko jest maleńkie, kilka polanek.
Skakanka układała je z Martynką od sąsiadów, według "Poradnika Skauta", nabytego ongiś w Sklepie z Pełną Kulturą.
Dzieci obchodzą się z prowiantem do pieczenia zupełnie inaczej niż dorośli. Wkładają chleb i kiełbasę szybko na długi drążek zakończony widelcem, a potem prosto do ognia. Raz w płomień, co bliżej, a potem zaraz do innego, który wygląda na większy.
Na nic takie mówienie, że poczekaj, trzymaj wyżej, po czasie upiecze się równomiernie, ale się nie spali. Dzieci ściągają z widelców zczerniały, opalony chleb, przypaloną kiełbasę.
Ileż lat było potrzeba, żeby się nauczyć, że pieczenie nad ogniem postępuje, gdy tylko się czeka. Że jeśli coś się chce natychmiast, można zepsuć. Że chociaż wizja efektu końcowego jest jasna, dochodzi się do niej powoli.
Ile lat trzeba było czekać, by nauczyć się czekać choć trochę. A i tak na wiele rzeczy nadal czekać nie potrafię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz