czwartek, 26 lipca 2012

spaleni słońcem

O deszczu naprawdę już nikt nie pamięta. Teraz można narzekać tylko na słońce, co nie osłania się nawet obłoczkiem.

Na plaży wydzielone parawanami państwa i miasta. Granice przebiegają ciasno. Gdy przebiega nimi Grzybek z pontonem, zahacza o panią na materacu dmuchanym, która ceni sobie wygodę. Przepraszam.

Patenty na opalanie też widać różne. Starannie: żeby nie było pasków od ramiączek; systemowo: pół godziny plecy, po kwadransie na każdą nogę, czterdzieści minut brzuch; desperacko: nadal jeszcze ku słońcu, choć czerwień skóry sygnalizuje drugi stopień poparzenia.

Wchodzenie do wody podobnie. Mówię do Taty, że wszystko zależy widocznie od czynności tarczycy. Są tacy, którym na twarzy nie drgnie nawet mięsień w kontakcie z Golfsztromem. Są i tacy, którzy - jak Tata - dopiero od dwóch dni nie używają polaru. Są też tacy, którzy potrzebują mocnego wsparcia dzieci, filozofii, psychologii i metafizyki, żeby się z temperaturą wody zmierzyć. Jak ja.

I tak szczęśliwie i powoli dobiegają końca wczasy. Najpierw parasole i kurtki, teraz pantenol i kompresy z lodowatego Bałtyku - i ta znana ulga, że udało się złapać słońce.

2 komentarze:

  1. Trochę off-topic ale czy oglądałaś film "Spaleni słońcem"? Dobre kino.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, jest w naszej biblioteczce. Pozdrawiamy Sąsiadów:)

    OdpowiedzUsuń