Powietrze arktyczne nagle przestało napływać na wybrzeże bałtyckie. Może nie powinnam pisać, bo Brat Bliźniak dopiero co odleciał, z nabytymi na wczasach kaloszami, do kraju mgieł i mżawek, nie zaznawszy plażowego szaleństwa. Ale może tak się minąć z pogodą da się tylko raz na jakiś czas.
Skakanka mówi: mamo chodź, poskaczemy przez fale. I gdy lodowatą wodę czuję pod stopami, myślę, to są koszty własne rodzicielstwa. I znikąd ratunku, bo przecież od lat już wielu nie używam okrutnego i głupiego argumentu: "nie, bo nie". Więc idę.
Skakanka wspiera mnie jak może. Mamo, zobacz, zanurza się o tak. Teraz musisz cała.
Po dwudziestu minutach woda jest już ciepła. Na kocu opowiadam o tym reszcie. Patrzę na dziewczynkę, która turla się w dół z wydmy. Jaka szkoda, że za parę lat już się zawaha, czy wypada.
I myślę, to są zyski z rodzicielstwa. Że przekraczając swoje "nieprzekraczalne" i święte drobne wygody - dostaje się w zamian radość z przygody. I trochę z patrzenia na świat oczami dziecka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz