Nie tylko, że wczasy wagonowe, bo w tym niezwykłym, choć tak zwykłym dla dzieci inżyniera kolejnictwa, domu na kołach, który cały mam z dziećmi dla siebie. Ale jakoś rodzinnie mamy w tym roku z koleją dużo do czynienia.
Boski Andy przecież także dużo na torach, choć nie stacjonarnie, jak my, ale w ciągłym ruchu. W poniedziałek wsiadł do pociągu - a była to scena jak z filmu ze znanym bohaterem Chuckiem Norrisem - bowiem wskakiwał do składu, w którym zamykały się drzwi. Z powodu pomyłki kierownika pociągu. Skakanka zaczęła krzyczeć z przerażenia jak na filmie Alfreda Hitchcocka. A wolelibyśmy coś bardziej w stylu sceny kończącej Slumdoga, z pieśnią na ustach i tańcem między peronami.
Podróż Boskiego Andy'ego, przeziębionego na skutek kąpieli w morzu, trwała i trwała, bowiem na oczekiwany w Słupsku pociąg "Rybak" nie zdążył. Również nie ze swojej winy. O drugiej w nocy odebrany z dworca na wsi, cztery godziny później siedział już w pociągu do korporacji. Dobrze, że teraz chwila przerwy zwiedzaniu miast dworcowych Polski.
Przez telefon dowiaduję się, że przyjechała Najwyższa Izba Korporacyjnej Kontroli - Mesje, którego nieoficjalnego nazwiska wymyślonego na nasz użytek nie podam, w razie jakiegoś przecieku. Mesje D. zapytuje Boskiego grzecznie: Vous etez malade?* Na co Boski odpowiada, że i owszem, kąpał się bowiem w Bałtyku. W odpowiedzi słyszy, że trzeba być szalonym.
W ustach człowieka, którego pragmatyzm przeżarł na wylot jak rdza polskie składy kolejowe - ktoś "szalony" brzmi jak komplement.
*Jest pan chory?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz