niedziela, 8 lipca 2012

odpoczynek na akord

To się zdarza zwłaszcza aktywnym.

Nagle przychodzi taki dzień, że nie mogą się podnieść. Nie, nie nastąpiło jeszcze karoshi, czyli japońska śmierć z przepracowania, ale pojawiła się w końcu wyglądana od dawna luka w grafiku. Dzień, na który nie zaplanowano żadnych atrakcji, spotkań i gości, i nawet z powodu pielgrzymki motocyklistów odwołano sumę przed południem. Więc można spokojnie wyszykować się na 18:00.

Najpierw przychodzi przemożna senność. Potem głód czytelnictwa i robienia tych wszystkich relaksujących rzeczy, o których człowiek marzy przed urlopem. Potem majaczy w wyobraźni kawa i ciasto (niestety, Boski właśnie zjadł ostatni kawałek i trzeba by wejść między porzeczki po nowe zasoby na placek). Następuje też eliminacja zbędnych czynności. Zamiast gotowania obiadu - pozbycie się zapasów z tutejszej lodówki, w której temperatura zrobiła się także letnia.

Okazuje się, że potrzeba do szczęścia bardzo niewiele. Ta cisza, niewyobrażalna w mieście, ktora tu wchodzi spokojnie przez okno, z ćwierkaniem ptaków i poszczekiwaniem psa leśniczego. Zieleń za każdym z okien. Parterowa zabudowa bez windy, możność wyboru miejsca na fotelu w domu lub przed, na ganku, pod śliwką, orzechem, sosną.

Oczyma wyobraźni widzę już dom spokojnej starości, który z Andy'm zaczniemy prowadzić, ewentualnie Sanatorium dla Pracoholików. Będą to bardzo drogie pobyty jednoosobowe. W wygórowanej cenie - chleb z masłem i szczypiorkiem, herbata z dzbanka, jajko od kury. Obowiązkowe trzy godziny na hamaku. Skonfiskowany korporacyjny hardware, za to duża biblioteka i skrzynka gazet. Rower lub biegi, włączone do terapii w trzecim tygodniu pobytu.

Zawsze w ofercie przybory do pisania.

1 komentarz:

  1. To ja już rezerwuje pobyt. Mam nadzieje, po znajomosci ;), na mały rabacik lub mała promocje ;)

    OdpowiedzUsuń