poniedziałek, 31 stycznia 2011

dziadek mróz

W czasach, kiedy pięknie wydane książeczki mogły w Polsce czytać jedynie dzieci prominentów, mieliśmy w zastępstwie polskich wydawnictw w domu dwa elementarze po rosyjsku. Mama zdobyła je podczas którejś delegacji do Warszawy. Były z tej samej serii, w twardych okładkach, niebieskiej (moja) i białej (Brata Bliźniaka), i w środku bogato ilustrowane. Nie pamiętam zupełnie, czy potrafiliśmy wtedy już czytać nawet po polsku, z pewnością jednak nad tymi obrazkami spędzaliśmy całe dnie, zwłaszcza że niemal nieustannie byliśmy chorzy i w domu, snując domysły, jakie historie za nimi się kryją.

I była tam Moskwa, dobrze pamiętam, zachwycająca ulica wzdłuż której drzewa białe całe i śnieg na chodniku, i dziewczynka, co łamie na chodniku nogę. I te drzewa, gdy dzisiaj jadę, wyglądają tak samo jak zima w radzieckiej Moskwie z czytanki.

Ale przypominam sobie też książkę czytaną pod koniec podstawówki, gdzie żołnierze cara na dwór na mrozie wywlekają więźnia i polewają go wodą, aż zmienia się w gigantyczny sopel. Tytułu nie pamiętam także, choć wielokrotnie chciałam przypomnieć sobie.

Zawiózłszy Grzybka do przedszkola, pod domem, w aucie, z którego szron dziś zdrapując złamałam drapaczkę, słucham Walca kwiatów z Dziadka do Orzechów, Czajkowskiego. I wschód, ten najbliższy na Moskwę, nadal kojarzy mi się z okrutnym mrozem i elementarzem.

2 komentarze: