Nietrudno się domyślić biegu wydarzeń, gdy raz na pół roku zdarza mi się mieć tłumaczenie na cito. Boski Andy upłynnia się z dziećmi, choć niejednokrotnie protestuję, że przecież praca na zlecenie to nie choroba zakaźna i miło jest czuć obecność czyjąś w pokoju obok.
Więc dziś wracam ze szkoły, gdzie na zajęciach z dokumentów unijnych przeżyliśmy chwile grozy, gdy pani prof zagroziła, że nikt nie ujdzie z życiem, dopóki nie będzie umiał wysmażyć komunikatu o petycji do Parlamentu Europejskiego. W ramach zadośćuczynienia za nieobecność w sobotnie przedpołudnie smażę kotlety schabowe, którymi będę pachnieć jeszcze długo i to jest także część praktyk pokutnych. Następnie boski Andy prosi o zapakowanie narybku i rusza do George'a i Georgiany, posiedzieć im trochę na głowie.
I żal mi duszę ściska. Wyobrażam sobie opływowy dizajn ekspresu do kawy i jak Georgiana nalewa do takiej małej porcelany, i kanapę wygodną, i przestrzeń życiową, jak również ciekawe konwersacje. I sobie instant zalewam wrzątkiem i też pachnie kawą. I trzymam się stołu, obiecując sobie, że w czasie na pracę nie zrobię wpisu na blog oraz nie będę jeść marcepanowych czekoladek. Potem obniżam własne standardy i mówię, że zrobię tylko jeden wpis na blog i zjem tylko jedną czekoladkę. I będzie mi śpiewał Sting, i słowa będą sunąć po stronie jak żaglówki, i tłumaczenie pójdzie jak po marcepanie. Maśle, chciałam powiedzieć.
Mmmm. Czy ja też moge dostać jakieś tłumaczenie, byle z Mumii, ale koniecznie z marcepanem? I żeby wymagania co do standardu tłumaczenia były odwrotnie proporcjonalne do cudowności marcepana?
OdpowiedzUsuńMiłej pracy.
Dziękuję! Jestem na czwartej czekoladce.
OdpowiedzUsuńCos Ci kiepsko idzie, od 17 do 19 tylko 4?! Może potrzebujesz wspólnika do marcepana? ;-)
OdpowiedzUsuńPrzydałby się. I mógłby podpowiadać trudne biznes-słówka;)
OdpowiedzUsuń