Epicka podróż pianina trwa.
Instrument zakupiony z końcem roku za średnią krajową, czyli moje trzy pensje miesięczne, w całości wspaniałomyślnie przekazywane na rzecz emerytów i rencistów (ZUS) oraz telefonii cyfrowej, nadal jeszcze nie miał swojej premiery w naszym mieszkaniu.
Niby więc dni mijają wypełnione w szwach zadaniami i piaskiem w oczach, na skutek niewyspania, a jednak towarzyszy im nastrój podniosłej rezygnacji. Rezygnacji, bo co środę i piątek dowiadujemy się, że nadal jeszcze pianina nie ma.
Podobno widziano je, jak płynęło z Japonii, i ja mu w myślach w tej trasie towarzyszyłam, wokół Malezji i Filipin, przez Ocean Indyjski. Widziałam jak kołysze się nad zieloną głębiną i w skromnym pudle rezonansowym w kolorze drzewa wiśni skrywa ostrożnie dźwięki, żeby się nie wysypały przy większej skali Beauforta. Wczoraj ponoć już było całkiem blisko, wciśnięte gdzieś w kąt tira toczącego się po polskich drogach. I martwię się, czy gdzieś się nie zawieruszy. A tu na nie czeka przecież ciepły kąt i dach nad głową.
W międzyczasie dowiadujemy się, że znajomi nabyli lepsze. Ale przecież mi zawsze było bliskie życie stylizowane na drugą kategorię.
ach tam zaraz lepsze...
OdpowiedzUsuńmoże inne mają po prostu?
zupełnie tak jak bmw to inne auto niż fiat;) Ale nie, radość z wyboru i nabycia pianina przyćmiewa odrobinę jedynie jego brak w naszym M.
OdpowiedzUsuńto ślepa uliczka
OdpowiedzUsuńzawsze znajdzie się ktoś kto ma coś lepszego
a nawet - o zgrozo - jest lepszą mamą niż my :@ !!!!!!!
nie, bardziej chodzi o to, że trudno nam było dobrze wybrać, bo się na pianinach tego typu nie znamy:)
OdpowiedzUsuń