Właśnie skończyłam poprawiać zadania domowe.
Zastanawiam się, jaka siła wyrwie mnie jutro (dzisiaj) bladym świtem z pościeli.
Zaglądam z zaniepokojeniem do pralki nie w poszukiwaniu ducha, co ewentualnie mógł koło północy zabłądzić, lecz czyhającego prania. Ale boski Andy (słyszycie, jak chrapie?) uporał się z tą zjawą wcześniej, co za ulga.
Aha. Zaczęłabym szykować zajęcia przygotowujące do zdania FCE wcześniej, gdyby nie fakt, że pojechałam kupić łyżwy. Jak zwykle ostatnia w sklepie, właściwie dwóch. Jedna para do podziału dla Grzybka i Skakanki, druga dla Madame Butterfly, która kiedyś może i motylem, a dziś bardziej latającym masełkiem karnawałowym.
I już widzę oczyma duszy, jak sadzić będę sążniste tulupy.
I inne takie.
O tak... łyżwy :-) :-) Nie łudzę się że się że wpadniemy na siebie na zakręcie na lodzie, ale może....
OdpowiedzUsuńRaczej w okolicach bandy.
OdpowiedzUsuńBanda to my jesteśmy ;-)
OdpowiedzUsuń