Rogalik świeży z dżemem truskawkowym do kawy na very late breakfast. Rogalik przyniósł był Boski Andy. Mówią mi, że mam dbać o siebie i odbyć pielgrzymkę do wszystkich zaległych lekarzy, co nastąpi pewnie jak już nie będę zakasłana, bardzo zajęta, rozdarta między chcenie i działanie, konieczności i marzenia, czyli za jakieś sto lat.
Zanurzona po uszy w fantastyczne słowa, odkrywam, że nie wiadomo co gorsze. Współczesna sztuka plakatowa, którą tłumaczę dla potrzeb wystawienniczych (najpierw próbując zrozumieć, co krytyk miał na myśli tłumacząc, co miał na myśli artysta), czy "współczesny realizm," odkryty przypadkowo na jednej ze stron w poszukiwaniu fraz. Widać na niej gołym okiem, że artysta z Filipin poświęcił całe życie na tworzenie monumentalnego i barwnego kiczu, i myślę, jak bardzo potrzebny w życiu realizm zupełnie praktyczny. Trzeźwe spojrzenie na sprawy.
Wspominam własny epizod powieściopisarski, niebyły i niedoszły, ale jednak obfity w roboczogodziny. Pewnie, że mi żal postaci spakowanych w segregator, bo miały charakter i może zasłużyły - jeśli nie na happy end - to przynajmniej na odmianę losu. Ale dzieła życia nie powstają w segregatorach. Zaczynają się budzikiem o 6:50 i, slalomem przez codzienne sprawy, zmierzają ku zmierzchowi. Ku wspomnieniom przechowywanym przez najbliższych. Jak już nas nie będzie.
I jeśli ktokolwiek powie: "ale brakuje jej teraz" - tak, można mówić o dziele życia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz