czwartek, 20 września 2012

każdy ma jakiegoś bzika

Wieczór tak rześki, że można by go pić. Więc ubolewam, że autem na zakupy, zamiast na długi spacer wałami. Ale zapasy wyszły jeszcze przed naszym wyjazdem. Dziś w sproszkowanej papryce odkrywam kolonię zasuszonych robaków. Papryki już w zasadzie w środku nie ma. Zjadły.

Dawno nie byłam w dużym sklepie, gdyż nie mamy zwyczaju chadzać, ale nieopodal otwarli, żeby było dużo i tanio. W alejkach podejmuję liczne akty heroizmu. Nie kupuję kapci w promocji, bluzek, szafek stojących i innych, co tylko teraz. Ulegam przy koszu z niemieckimi artykułami papierniczymi. Blok, dla przykładu, ze znakiem wodnym oglądam dziesięć razy, szlachetność kartek mnie całkowicie zniewala, oczyma wyobraźni już na nich widzę atrament. Z tego pióra, co je zgubiłam pół roku temu niestety.

W domu Boski opowiada mi o swoich zakupach. Że właściwie to już nie ulega pokusom w tej dziedzinie. Choć dzisiaj rano właściwie trochę. Pojechałem do agencji mienia wojskowego, przez co spóźniłem się godzinę do pracy. Nie zgadniesz, co kupiłem, obiecaj, że nie będziesz się śmiać. Nie zgadniesz? Torebkę na granaty ręczne. Za trzydzieści groszy. Paliwo spaliłem za dziesięć złotych, ale przecież każdy potrzebuje torebki na granaty. O, widzisz, do paska można sobie przyczepić.



Z moimi sześćdziesięcioma stronami niemieckiego ślicznego papieru listowego na wagę złota - naprawdę rozumiem, że każdy po prostu musi mieć swoją torebkę na granaty. Choć Męża hobby jakby trochę tańsze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz