Półtorej jeszcze strony zapewne do rana przetłumaczę, choć gorzej ze sprawdzeniem przytomnym okiem efektu końcowego. Wentylator komputera szumi na zmiennych obrotach. Zimna kawa bardziej dotrzymuje towarzystwa niż budzi. Komar na suficie zbyt leniwy, by zejść do parteru mojego posiedzenia nad pracą zleconą. I jedyny niepokojący dźwięk to smarkanie z pokoju Skakanki.
Kiedyś towarzyszyłby mi może jeszcze Wasis Diopp ze sjesty. Wraz z zamknięciem archiwów audycji - w home office zapadła jednak cisza. I dobrze, teraz nawet wentylator porywa uwagę bardziej niż przenoszone z jednego języka w drugi słowa, ostrożnie, by nic nie wypadło, nie zginęło i rozpadło się na kawałki.
Może to kwestia wieku, ale z coraz większym trudem przychodzi mi robienie rzeczy, które niewiele wnoszą do rzeczywistości. Jak tłumaczenie sztuki współczesnej. Może i bym chciała wytłumaczyć i dzieciom, co spędza mi aktualnie sen z powiek, ale po przejrzeniu prac artysty mogłyby śnić koszmary. Wystarczy, że wrześniowy katar.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz