niedziela, 2 września 2012

welcome home

Chodzę wkoło domu, rękami trzymając głowę. Wspominałam o skutkach nadmiaru w bodźców w życiu takiej okruszyny jak ja, ale to, co tu zarejestrowałaby sonda naziemna powaliłoby nawet Wyrwidęba. Boski Andy, widząc mnie, śmieje się, i to jedyny przejaw wesołości, na jaki nas globalnie stać. Do północy wczoraj Boski wynosił zawartość samochodu. Aktualnie nie mamy ani gdzie siedzieć, ani gdzie spać. Szukam więc końca, od którego można by zacząć przywracanie widoczności. A że nasze mieszkanie da się obejść wkoło, bo kuchnia i salon przechodnie, nie potrafię odnaleźć tego magicznego miejsca, które początek końca wyznaczy.

Więc piszę. Choć mnie spod stert nie widać i nie wiadomo, gdzie sterty podziać, bo miejsce w szafach skończyło się pod naszą nieobecność. Szkoda, że nas nie okradli. Na książki, ubrania, płyty, klocki i stary wzmacniacz nikt widać się nie pokusił.


4 komentarze:

  1. dobrze Cię (nie)widzieć z powrotem spod sterty prania :)

    OdpowiedzUsuń
  2. a to mi przypomniało weekend w SPA
    czyli Sterta Prania Atakuje ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Widziałam kiedyś pięcioosobową rodzinę rozlokowana w mieszkaniu metrów 20. Trójka małych dzieci. Zagospodarowany był każdy kawałeczek ściany, każdej. Od wtedy spokorniałam (sama mieszkałam wtedy we dwoje w kawalerce 16,7 m2). Ale cichej tęsknoty za przestrzenią i za gumowymi ścianami do dziś się nie pozbyłam.

    Może kupcie sobie kozę albo najlepiej od razu kilka ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja też tęskniłam.
    Pozdrawiam ze SPA, jeszcze bez kozy.

    OdpowiedzUsuń