Jest niedziela i nie mam wątpliwości, że istnieje gdzieś życie poza mokrawą kołdrą i nierównym tynkiem na suficie. Widziałam je z rana w mojej rodzinnej parafii.
Tak to już jest, że w pewnym wieku jak mamy "wolne", to jedynie wtedy, gdy nie jesteśmy w stanie robić nic z rzeczy, które obiecywaliśmy sobie. Książka wydaje się, że leży za daleko, radio nagle ochrypło, myśl o kawie nie wywołuje emocji, planowanie zajęć odbywa się zaś z wykorzystaniem wszelkich zasad ergonomii - włączenie odcinka serialu na DVD musi być tak skorelowane z gwizdaniem czajnika w porze na zjedzenie czegokolwiek, żeby udało się wstać jeden raz, i jeszcze przy okazji załatwić wietrzenie.
Urządzenie przenośne pokazuje mi śmieszne zdjęcia na fejsbuku, naprawdę boki zrywać, dowiaduję się też, że Dear Jacket także zagrypiona, wymieniam smsy odwołujące spotkania, które obnażają moją nadal trwającą amnezję odnośnie umówionych dat i godzin. I myślę, czym to się skończy.
Ale myliłby się ten, kto by sądził, że umieram z nudów i niemocy. Im mniej mogę, tym bujniejsze wiodę życie wewnętrzne. Wspominam jedną młodą Frnacuzkę, która wystawiona z pościelą na ogród, u kresu wszystkiego się znajdując, pisała całe światy.
Kiedyś spieraliśmy się z kolegą na studiach, jak to jest z "passivity" - czyli ze wszystkimi rzeczami, którym się trzeba poddać i które cię mijają, mimo że nie chcesz. Albo tak wybrałeś i mijają cię dlatego właśnie. Był to kolega bardzo elokwentny i biegły w systemach filozoficznych, więc jak się przysiadał w bibliotece, wiedziałam, że spędzimy godzinę na dyskusji i nici wyjdą z nauki. Głęboki jego sprzeciw wzbudziła jakaś postać bodajże z Miarki za miarkę z Szekspira, co się wybrała do klasztoru. Na kartce pisał swoje racje i mi je podawał do czytania, by nie zakłócać czytelnianej ciszy. Napisałam w końcu, że "passivity," owo "znoszenie, rezygnacja, poddanie się," wymaga niepomiernie więcej trudu i wysiłku niż wszelka "activity".
Był to jeden z nielicznych momentów, gdy wygrałam pojedynek na argumenty.
Wracaj do zdrowia i do "activity" :)))
OdpowiedzUsuńJest w tym sporo racji, przecież działanie leży w naszej naturze, a każda aktywność zdecydowanie poprawia samopoczucie...
OdpowiedzUsuńZdrowiej Okruszyno, długi weekend przed nami:))
Dziękuję za doping ;)
OdpowiedzUsuńczy już Ci troszkę lepiej?
UsuńJEszcze nie, ale jak się rozkręcę... ;)
OdpowiedzUsuńJest podobno taka ciekawa książka "Odwaga poddania się" ale jeszcze do niej nie dotarłam.
OdpowiedzUsuń