sobota, 23 stycznia 2010

dziewięć

Temperatura spada w oklice minus dwadzieścia. Rano termometr w aucie pokazuje tyle samo, co przed chwilą wieczorem. Rozum nakazywałby w ciepłych kapciach i pod pledem przysiąść na fotelu, podłączywszy się do kroplówki z herbaty z cytrynką (ulubiony napój krasnoludka Piksela z poniedziałkowego teleranka). A mnie dziś los rzuca to tu, to tam, i z dziećmi, i bez męza, i bez dzieci, ale za to z mężem. Wieczór zaś wieńczą imieninowe kameralne obchody w towarzystwie styczniowych solenizantek. Poczatkowo z kinowym "Dziewięć", a potem jeszcze przy pani Walewskiej (to takie wykwintne i bardzo fotogeniczne ciasto).
"Dziewięć" mnie zachwyca, choć momentami nie ufam splendorowi musicalowych scen. Ale opowieść o rezyserze, który nie ma scenariusza i nie moze go wymyślić, jakoś jest mi bliska. I podoba mi się cały Freud, wszyscy mieszkańcy biednej artystycznej głowy Guido. W sumie - fantastyczna fabuła. I Daniel Day Lewis w otoczeniu glamour, jak nie on.
Ale pora spać, jużdziewięć po. Pólnocy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz