czwartek, 21 stycznia 2010
winter's tale
Minus dziewięć, Dzień Babci, Skakanka w radio ze swoją grupą przedszkolną, a ja nie mogę pogodzić się z zimą, z jej siwizną i skostniałą niemrawością, niezdarnością ruchów moich na śniegu, z kożuszkiem, w którym ginę jak w futrzastej torbie, na czubku której kaszkiecik i ledwo widoczne dwoje oczu. Gdybym chociaż mogła na ramiona od niechcenia wrzucić płaszczyk jakiś od Prady i wąskie oficerki pitch black, najchętniej samopastujące się, i gdybym tak obudziła się z włosami Brigit Bardot, które można myć i czesać tylko dwa razy w tygodniu - tak, myślę, że może nawet dałabym się zimie przeprosić. Wybaczyłabym jej kiszone ogórki zamiast świeżych pomidorów, ciemne poranki i zamarznięte rabaty na balkonie, mimo że takich rzeczy nie zapomina się łatwo. Ale alternatywy dla kożuszka brak, i pozostają i mi, i zimie nadal - nasze ciche dni.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz