poniedziałek, 11 stycznia 2010

let it snow, let it snow, let it snow

Dziś uprzejmie korzystam z pomocy przygodnych przechodniów przy przepychaniu auta przez zaspy. Wietrzę jednak, ze ciężkie dni dopiero nadejdą, gdy śnieg osiągnie stosowny poziom ubicia, nie mówiąc o roztopach. Skakanka mówi, ze wsiądziemy wtedy w nasz ponton, który częśc Czytelników moze pamiętać z wakacji nad jeziorem w parku krajobrazowym. Przypomnę tylko, ze juz wtedy nie wykazywał się specjalną wypornością, za to wdzięcznie robił wywrotki, ukazując światu blade kończyny dolne i kąpielkówki Okruszyny i jej rodziny.
A jednak o tym zimowym przysypaniu myślę z jakąś wdzięcznością. Wiele spraw się uprościło, życie przebiega torem wyzłobionym w śniegu, kilkoma mozliwymi do pokonania trasami. Rzeczy nadprogramowe zwyczajnie wypadły z grafiku i człowiek nadal żyje. Nawet nasze patologiczne spóźnienia do przedszkola giną w obecnie przyjętej normie "punktualności" w nowych warunkach klimatycznych. I zupełnie nowe walory odkrywam w herbacie z cytryną, na przekór przybyłej kawiarce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz