Poranek pełen sukcesów.
Grzybek kaszle całą noc i nie ma juz wątpliwości co do tego, ze dzisiaj w home office będzie moim asystentem. Choć i tak obowiązki z tłumaczenia pali nieznacznie przesuną się w stronę parzenia herbaty i podawania syropu, jak również gotowania rosołu wołowego (niestety, noga kurczaka najwidoczniej zbiegła z zamrażalnika i nie będzie tu zadnych urozmaiceń. Gdybyście zobaczyli, jak gdzieś pędzi po śniegu, możecie przygarnąć i zaprosić na obiad domowy).
Ale na telefoniczną prośbę Andy'ego dzwonię do radia i wygrywam podwójną wejściówkę na mecz rodzimej druzyny siatkarek. Pan z radio ma miły głos i ja tez jestem na antenie jako pani Okruszyna; dobrze, ze nie transmitują wizji i mogę ukryć poranny swój ąturaż piżamy i fryzury na cito.
Kto pójdzie na mecz pozostaje niejasne, czy boski Andy z zoną, czy raczej z kolegą. Bowiem jak mawiał mędrzec, kazdy dobry uczynek musi zostać ukarany.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz