Przetestowawszy uczniów na drugim końcu miasta, liczę nieobecności, wypisuję świadectwa i docieram z powrotem do domu własnie przed pół godziny. Kazda bowiem szkoła językowa ucząca młodziez musi być trochę lepsza od zwykłej szkoły, ale zarazem do niej podobna pod względem technicznym. A jednocześnie wyprzedzać kreatywnością metody i customer serwisem wszystkie inne szkoły językowe. Stąd ta pora.
Myślę, ze nie mam usposobienia, by podobać samodzielnie zadaniu tego pokroju. Szefowa moja jest jak słońce, które wznosi się nad wszystkimi przeciwnościami prowadzonego biznesu. Ja tak nie mam, ja przed wejściem do wody sprawdzam, jaka ona jest. I ta oto zachowawczość sprawia, ze dziś bez entuzjazmu myślę już o dotacjach i euro-projektach, za to wwąchuję się w aromat herbaty earl grey i myślę, że bliskie mi wszelkie idee kameralne, high touch, jak chciał John Naisbitt, trochę jak te ulubione kino bez akcji, za to z obrazkami. Mnie cieszy tete-a-tete, mnie cieszy, jak z pojedynczych uczniów zesztywniałych z przejęcia (co o mnie pomyślą?) robi się grupa, która powoli uczy się właściwości każdego z uczestników i parska śmiechem w środku czytanki. Takie raczej rzeczy, bycie pośród tego. Wygłupy z Grzybkiem i Skakanką. Przecież jako rekin wielkiej finansjery nie będę mieć czasu ani mozliwości.
Więc będę nadal smol biznes, ale juz z wyboru.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz