Kolejna pani nagister farmacji mówi mi, ze właśnie się skończyły, i idę dalej, ale juz do całodobowej, bo dochodzi ósma. Rzadko bywam w tych stronach, a już nigdy na pewno spacerem, gdyż przedkładam raczej jazdę autem ponad turystykę pieszą po mieście, zwłaszcza zimą. Mijam kino Lalka, pani na mrozie stoi na krześle i w witrynach ogłoszeniowych zmienia plakaty. Co przypomina mi, ze nie bywamy ostatnio w kinie. Szpilkami właśnie przypinany jest "Rewers" i "Biała wstązka". Jaką siłę razenia sam tytul mieć moze. I co za satysfakcja, ze jakiś mikrotytulik mogę sobie walnąć co dzień nad wpisem. Ha. Idąc wracam myslami do swoich porzuconych fabuł, bo odległości do pokonania duze; jeszcze próbuję do tych moich kadłubków dokleić jakieś tytuły, ale nie klei się nic. Powinnam bohaterów zapytać o zdanie, co oni chcieliby na kartach powieści robić, ale ciągle nie mam czasu się z nimi zobaczyć, zajmuje mnie bowiem doczesność. Grzybek wymiotujący od rana, zaropiały i osowiały, piłowana znowu i wiercona kuchnia, niespecjalnie udane zajęcia z grupą oraz Skakanka własnie z gorączką, gdy wracam.
Mam je w dłoni, żeby się zagrzały. Krople do oczu i nosa dla Grzybka. Takie małe kropelki, tyle kroków w sniegu, tyle niespełnionych zamierzeń. I zmarznięty nos. Kurtyna opada.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz