Dziś w przedszkolu spędzam całe podłudnie, z powodu śniugu planowana wycieczka dzieci na przedstawienie opóźnia się o godzinę, i piję kawę z dwoma innymi mamami, oczekując. W tych wyjściach mam wprawę, zawsze pogoda zupełnie niekompatybilna ze strojem dzieci, jak gydby nie były ogólnie dostępne prognozy pogody. Na szczęscie już nie pada, dzieciaki brodzą po uda w zaspach, i myslę, jakie to niezwykłe, znam imiona wszystkich. Pokrzykuję wesoło na przejściu dla pieszych, a potem rozbieramy się. Przedstawienie trwa osiem i pół minuty, okna w sali zaparowane, bo zdążyliśmy się spocić, po czym ubieramy się z powrotem (pamietamy o granatowych pelerynkach, które nas wyróżnają w tłumie) i znowu przez zaspy. Potem mamy część IV przygód w szatni, i dzieci po rozebraniu się nadal są mokre do kolan od sniegu, na plecach - od potu.
Cały czas rozmyslam o badaniach statycznych pali wbijanych, które się same nie przetłumaczą, i trwam. Na koniec mama, która wzięła dziś urlop, gdyz córka prosiła, by zobaczyła, jak to jest na wycieczce w przedszkolu, mówi mi na pożegnanie: to już wolę iść do pracy.
Myśląc o tym, zagryzam ciasteczko z cynamonem i popijam kawę, i zastanwiam się, co zdązę zrobić w firmie zanim znowu pojadę pod przedszkole.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz