piątek, 1 stycznia 2010

dom dobry

W tych płaszczyznach poziomych i pionach, schodach wykuszach i poziomach to ja, pozbawiona naturalnego GPS w głowie od urodzenia, nieco się gubię. Opuściwszy swoje M4 z ubikacją o powierzchni łącznej metra kwadratowego, w takiej przestronnosci szukam jakiego kąta. Myślę, w jakich to niezwykłych okolicznościach przyszło nam wznosić toasty na cześć Nowego Roku, gdy staremu mówimy zwyczajowe "s... dziadu". Chociaz nie, George zwyczajowo pyta o to, co dobrego w roku zeszłym i wychodzi, ze dla ogółu wcale nie był dziadowski. Ktoś wygrał spór ze spółdzielnią, ktoś zaczął tańczyć z gwiazdami, a jeszcze inny pogadał z żoną. Gospodarz wielkich przestrzeni, do których dotarliśmy w sylwestrowy wieczór trasą A4, parzy kawę z ekspresu ciśnieniowego i wszystko jest tu tak doskonałe i oczywiste, ze zaczynam poejrzewać, iz w całej dzielnicy w designerskich wnętrzach mieszkają tylko szcześliwe rodziny wielodzietne, a kawę doprowadza do kuchni rurociąg przyjaźń, na dowód dobrosąsiedzkich stosunków wzajemnych.
Goście przynoszą samodzielnie pieczony chleb, i ja się szczypię, bo zaczynam podjerzewać, ze to jakaś opowieść z tysiąca i jednej nocy. Ale nie. I nawet nie ma przerwy na reklamę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz