piątek, 22 stycznia 2010

the making of

Opalona mówi, ze w banku zwalnia się posada tłumacza i zaiste, wszędzie po sieci o tym trąbią. Aplikuję więc od niechcenia w nagłym przypływie skruchy, ze nie mogę tak bezstresowo zyć bez szefa i regulaminu, i ze należy mi się za moją zawodową beztroskę skosztowanie korporacyjnego drylu. Na kolanie skrobię list i cv, pięć minut przed lekcją na mieście, i wciskam enter pod formularzem, skupiając myśli na tym, jaką bluzkę i perfumę ubiorę na interview, gdyz jakby nie czuję noza na gardle, by przekonać szefa do zatrudnienia mnie. Zatrudniając bowiem mnie mój potencjalny szef, który zapewne nie słodzi tyle ja, zrujnowałby przyszłość mojej firmy, nowej marki i nowej jakości, którą przeciez stwarzam i stworzę. Więc nie powinnam się starać zanadto.

Po dniu pełnym pieczenia placka i przedstawienia w przedszkolu, zamierzam wypełnićwieczór szkoleniem zawodowym i nadrabianiem zaległości, zakładając, ze self-made (wo)menów nie obchodzi piątek. Ale w programie czytam, ze dziś dostępna na programie pierwszym randka z Denzelem Washingtonem, i wobec faktu, iz boski Andy szykuje się do mistrzostw dzielnicy w siatkówce, zamierzam jednak skorzystać z zaproszenia. Albo zadna ze mnie self made.

1 komentarz:

  1. Kochana CK, Denzel miły dla oka jest, a posiadanie TV miewa nikłe zalety. Czasem self-made'om potrzebny zewnętrzny kop w siedzisko, zeby zauważyli piątek. Wiedzieć Ci trzeba, że w koropracji jest on dniem świętym i święcić go należy, choćby przyjściem do dżoba w jeansach :-), a po godzinach podlegania Zarządowi - randką z Denzelem czy dajmy na to Keanu czy tez Gary'm. Się więc ucz i przyzwyczajaj, a ja za inerwiuwy 3mam kciuki w przerwie w sobotnim robieniu niczego (duzego, i chyba wykończonego rózową koronką :-))
    bzi,
    A.McB.

    OdpowiedzUsuń