poniedziałek, 4 stycznia 2010

po kolędzie

Dziś pół dnia poświęcam na szukanie. Nie czegoś, co by mi zginęło, ale tego, co potencjalnie mogłabym dostać. Szukam funduszy unijnych. Postanawiam szukać wręcz, bez pośredników i bez gugla. Wydeptuję ślady w śniegu i otulam się w mój postarzający mnie o trzy dekady kożuszek, i pukam, pukam do drzwi, i od drzwi do drzwi chodzę. Od biura do kancelarii, od wojewody do marszałka, aż po dwóch godzinach chodzenia znajduję perłę w urzędniczym oceanie. Perła ma lat czterdzieści kilka i mówi wszystko od a do z, i nawet gdyby iloraz inteligencji drastycznie mi spadł na mrozie poniżej blondynki, nie mogłabym nie wiedzieć, jak wypełnić wniosek i gdzie moja nisza. W głowie swojej blond, ale pod czarnym kaszkietem, mam aspiracje i wizje zawodowego sukcesu, ale patrzę w dół, na śnieg i śladami podążam do auta. Skąd ja wezmę powierzchnię usługową, skąd ja wezmę czas i skąd ja wezmę tę cholerną wiarę w siebie - now that is the question*.

*zapadło mi w pamięć po filmie The Master and Commander: Far Side of the World.

2 komentarze:

  1. aahh, that was a film worth watching more than once...
    Jakby co to mamy bliski kontakt z doskonałym pomocnikiem w skłądaniu wniosków o dotacje. nie traćcie wiary Okruszynko.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki, Bartek, najgorsza ta faza wpadania na pomysł, może wiesz z własnego podwórka:) PS. Film mam, jakbyś chciał sobie kiedyś odświeżyć.

    OdpowiedzUsuń